Topnienie lodowców pływających (jak Larsen B na Antarktydzie) nie
zmienia poziomu wody. Na wzrost poziomu wody ma wpływ jedynie topnienie
lądolodu znajdującego się na lądzie. Spływająca z nich woda podnosi
poziom oceanów. Stopnienie się lodów Grenlandii spowodowałoby
podniesienie się poziomu mórz i oceanów o 7 metrów, a lodów Antarktydy
o 70m.
Pomiary poziomu wody, zarówno bezpośrednie, jak i satelitarne,
wykazują, że średni poziom wód oceanów podnosi się. Podnoszenie się
poziomu wody nie jest zjawiskiem równomiernie występującym na całym
świecie (głównie w wyniku zmian w prądach oceanicznych, np. Golfsztromu
i w wyniku osiadania/podnoszenia się lądów), nie jest też łatwe do
zmierzenia. Wpływ wiatrów, falowania, przypływów, prądów wodnych
powoduje, że pomiary obarczone są błędami i trzeba poddawać je serii
korekcji. Wykres pokazuje mierzone zmiany poziomu wód oceanicznych od
końca XIX w do chwili obecnej, a także mniej dokładne oszacowania poziomu w przeszłości i
przewidywania na przyszłość.
Poziom wód we wcześniejszych wiekach utrzymywał się, z dokładnością do błędów pomiarowych, na stałym poziomie. Poziom wody zaczął zauważalnie rosnąć w latach 30tych XX wieku i tempo jego podnoszenia się jest od tego czasu stałe i wynosi blisko 2mm rocznie, z przyspieszeniem w ostatniej dekadzie do 3mm rocznie. Prognozowanie dalszej zmiany poziomu wody jest złożone i zależy od szeregu czynników, od przewidywanej emisji gazów cieplarnianych przez ludzi, przez tempo topnienia lodów Grenlandii i Antarktydy po wpływ sprzężeń zwrotnych.
Modele przewidują wzrost poziomu wody do końca XXI wieku rzędu 20 do 70 cm (prognozy IPCC), choć niektóre prognozy przewidują wzrost poziomu oceanów nawet o 1,4 m.
W dalszym horyzoncie czasowym szacuje się, że przy wzroście średniej temperatury o 1° oceany podniosą się o ~ 5 metrów w ciągu kilkuset lat, a przy wzroście średniej temperatury o 3° poziom wody podniesie się o 25 metrów.
Podnoszeniu się poziomu wody towarzyszy wzmożone występowanie sztormów i huraganów. Występując razem, zjawiska te stanowią ogromne zagrożenie dla wysp i rejonów nabrzeżnych.
Wyspy koralowe są najbardziej zagrożonymi rejonami. Wynika to
zarówno z ich małych rozmiarów, jak i niewielkiej wysokości nad
poziomem oceanu. Przykładowo, na Wyspach Marshalla średnia odległość
między oceanem i laguną wynosi tylko 50m. Z kolei maksymalna wysokość
nad poziomem morza popularnych turystycznie Maledywów to jedynie 3
metry...
Zagrożone przez zalanie wyspy Tuvalu podpisały z Nową Zelandią umowę o możliwości przesiedlania mieszkańców na Nową Zelandię.
Los wysp koralowych to gorzka ironia – niewinni cierpią najbardziej. Ilość gazów cieplarnianych uwalnianych przez ich mieszkańców (pomijając kwestie emisji przez samoloty przewożące turystów) jest praktycznie zerowa.
Podnoszenie się poziomu wody i nasilenie zjawisk ekstremalnych ma miejsce również dużo bliżej nas. Zbudowana w 1982 Thames River Barier, chroniąca Londyn przed zalaniem przez wodę morską podczas wysokiego stanu wody z początku uruchamiana rzadziej, niż raz do roku. Obecnie ze względu na wysokie przypływy uruchamiana jest 6-7 razy do roku, a planuje się jej podwyższenie.
Zagrożone zalaniem tereny występują na całym świecie. Zagrożone są
właściwie wszystkie tereny nadbrzeżne i porty, w tym Nowy Jork,
Wenecja, Londyn, Szanghaj i Gdańska starówka…
http://www.wwf.pl/po_godzinach/komiksy_zobacz.php?numer=3 (komiks z Gdańskiem)
Właściwie cała infrastruktura nadbrzeżna, przy podnoszeniu się poziomu wody, może być zagrożona.
Wielkie niebezpieczeństwo grozi leżącym nad morzami i oceanami terenom
nizinnym, a szczególnie depresjom. Tereny takie, jak Floryda czy delta
Missisipi w USA, Holandia, delta Nilu, Bangladesz lub polskie Żuławy,
mogą zostać zalane nagle, przy wyższym stanie wody podczas sztormu.
Prowadzenie akcji ratunkowej w takich warunkach byłoby szczególnie
trudne.
Ostatnio Holandia, dotychczas prowadząca politykę nie oddawania morzu
raz zabranych terenów, uznała jej dalsze prowadzenie za niewykonalne i
przygotowuje plany dopuszczające zalanie określonych obszarów.
Rysunki pokazują, jak pod koniec XXI wieku może wyglądać linia brzegowa w kilku miejscach na świecie, jeśli zrealizowany będzie pesymistyczny scenariusz podnoszenia się poziomu oceanów.
O ile w przypadku krajów bogatych, takich jak USA czy Holandia, a
nawet Polska, można uważać, że zalanie niektórych terenów będzie łączyć
się z pojedynczymi ofiarami i stratami ekonomicznymi, to na niektórych
terenach następstwa mogą być katastrofalne.
Przykładem rejonu zagrożonego katastrofą jest Bangladesz. Prawie połowę
kraju stanowią delty takich rzek jak Brahmaputra, Ganges, czy Meghna.
Większa część powierzchni jest równinna z niewielkimi wzniesieniami nad
poziom morza. Na południu średnie wysokości to 1-2 m n.p.m. Częste
tajfuny już teraz powodują śmierć wielu ludzi i powodzie. W roku 1970
cyklon zabił 500 tysięcy ludzi, a w 1991 100 tysięcy. W przeludnionym i
gęsto zaludnionym kraju (1040 osób/km2) wielu ludzi zmuszonych jest żyć
i uprawiać ziemię na terenach zalewanych przez powodzie. Większość
mieszkańców to analfabeci. Już dziś wielu ludzi ma ograniczony dostęp
do wody pitnej. Występują częste choroby wynikłe ze spożycia zakażonej
lub zanieczyszczonej pestycydami wody.
Co się stanie, kiedy rosnące w siłę cyklony spowodują zalanie terenów,
na których żyje 60 milionów ludzi, zniszczą ich dobytek i zmuszą do
przeniesienia się na inne tereny? Czy gospodarka Bangladeszu to
wytrzyma? Ile dziesiątek milionów ludzi ruszy przez granicę do
sąsiednich krajów? Czy te kraje, same borykające się z olbrzymimi
problemami zamiast przyjęcia uchodźców nie zdecydują się na postawienie
zasieków i wojska i nie zawrócą uciekinierów z powrotem?
Taki los może grozić setkom milionów ludzi...