25,9 mln zł będzie kosztowała rozpoczęta właśnie budowa
innowacyjnego centrum dydaktyczno-badawczego Politechniki Białostockiej,
które zajmować się będzie m.in. problematyką odnawialnych źródeł
energii - powiedział PAP Krzysztof Talipski z tej uczelni.
Innowacyjne
Centrum Dydaktyczno-Badawcze Alternatywnych Źródeł Energii Budownictwa
Energooszczędnego i Ochrony Środowiska Politechniki Białostockiej
("INNO-EKO-TECH") ma być gotowe w trzecim kwartale 2014 roku. Inwestycja
jest dofinansowana z UE z programu Infrastruktura i Środowisko.
Przetarg na budowę centrum rozstrzygnięto pod koniec lutego. Wygrało je
konsorcjum firm Anatex z Białegostoku i Condite sp. z o.o. S.K.A. z
Kielc.
Jak informowały wcześniej władze Politechniki Białostockiej, w nowym
centrum mają być prowadzone badania naukowe nad energią odnawialną i
energooszczędnym budownictwem. Zielona energia, badania nad nią i jej
wykorzystanie należą do priorytetów politechniki.
Wartość całego projektu, czyli budowy oraz wyposażenia i urządzenia
centrum to 90,9 mln zł. 89,8 mln zł z tej kwoty to dotacja unijna. Wkład
władny uczelni to 1,1 mln zł.
W budowanym obiekcie będą sale dydaktyczne i hala laboratoryjna.
Centrum będzie wyposażone w celach naukowych w kolektory słoneczne,
wiatraki prądotwórcze o poziomej i pionowej osi obrotu, panele
fotowoltaiczne oraz stację pogodową. W obiekcie znajdzie się 36
laboratoriów, powstanie 670 stanowisk badawczych na potrzeby wszystkich
wydziałów uczelni, zwłaszcza w pracach nad innowacyjnymi rozwiązaniami,
które mogą przyczynić się do minimalizowania kosztów wytwarzania
energii.
Uczelnia chce w związku z inwestycją utworzyć w przyszłości nowy
kierunek studiów - biotechnologię. Ma też powstać kierunek
ekoenergetyka, który będzie prowadzony wspólnie przez kilka wydziałów
politechniki.
Politechnika Białostocka jest największą publiczną uczelnią techniczną w województwie podlaskim. Kształci 13 tys. studentów.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
Aby doszło do wydobycia gazu z łupków na masową skalę, potrzeba
czasu i większej liczby odwiertów oraz lepszej koniunktury
gospodarczej, która będzie sprzyjać inwestowaniu – mówi Janusz
Piechociński. Minister gospodarki jest jednak spokojny o polskie łupki i
zapewnia, że projekt związany z ich wydobyciem będzie kontynuowany, a
firmy mogą liczyć na finansowe wsparcie ze strony państwa.
–
To są inwestycje długoletnie, w związku z tym bardziej ryzykowne i
kosztowne, a nowe technologie, eksploatacja i badania powodują dużą
niestabilność. Dodatkowo mamy dramatyczne pogorszenie koniunktury dla
inwestowania, związane kryzys światowym – tak Janusz Piechociński
wyjaśnia trudną sytuację, w jakiej znajdują się firmy zainteresowane
wydobywanie gazu niekonwencjonalnego.
Podkreśla, że rząd wiąże duże nadzieje z programem wydobycia i zapewnia wsparcie dla tego sektora gospodarki.
– Wydobycie i zagospodarowanie gazu łupkowego oraz budowa gazociągów –
te projekty z pewnością otrzymają wsparcie finansowe w ramach Polskich
Inwestycji Rozwojowych – mówi Agencji Informacyjnej Newseria
wicepremier.
Inwestorzy wskazują jednak na brak odpowiednich regulacji prawnych,
które sprawiają, że nadal nie wiadomo, jak wysokie będą obciążenia
fiskalne związane z wydobyciem gazu niekonwencjonalnego. Od ponad roku
przygotowywane są przez resort środowiska regulacje w tym zakresie.
Ostatecznie zdecydowano, że wysokość i rodzaj podatków ustali w odrębnej
ustawie Ministerstwo Finansów.
– Inwestorzy zagraniczni liczą na czytelne i konsekwentne procedury w
tym zakresie. Chcą mieć z góry znane rozwiązania na kilkanaście lat.
Zwracam uwagę, którą ścieżką poszła Ukraina zawierając długoletni
kontrakt na poszukiwanie, eksploatację, wydobycie i zagospodarowanie z
jednym z najważniejszych energetycznych graczy Europy [Shell – red.] –
dodaje Piechociński.
Na konkretne decyzje, także ze strony koncernów energetycznych, trzeba
poczekać aż do momentu, kiedy będą znane wyniki z co najmniej kilkuset
czy kilku tysięcy odwiertów. Wcześniej trudno przewidzieć, jak duże
złoża gazu są ukryte w polskich skałach.
Szef resortu gospodarki podkreśla rolę samorządu, jako uczestnika
debaty o gazie łupkowym i nowych związanych z nim regulacjach prawnych.
– Jest potrzebny ciągły dialog, wypracowanie konsensusu z
reprezentantami obywateli, nie tylko ruchów ekologicznych, ale także
bardzo ważnym partnerem – samorządem. On nie tylko powinien być obecny,
ale aktywny i wyartykułować w stosunku do państwa swoje oczekiwania –
mówi Janusz Piechociński.
Zwraca też uwagę na międzynarodowe uwarunkowania związane z gazem
łupkowym. W ramach UE trwa dyskusja nad wprowadzaniem regulacji
dotyczących tego surowca. Chodzi przede wszystkim o możliwość zakazania
stosowania kontrowersyjnej metody szczelinowania hydraulicznego. Komisja
Europejska jesienią ma zaproponować nowe przepisy regulujące właśnie
środowiskowe aspekty wydobycia gazu łupkowego w UE.
– W ostatnich kilku miesiącach obserwujemy zwiększenie dystansu
niektórych krajów europejskich do gazu łupkowego. Mamy też nowe
inicjatywy gazowe, wręcz konkurencyjne, lekceważące to źródło energii –
tłumaczy wicepremier. – Polska zachowuje się tu racjonalnie, w polityce
gazowej nie ulegamy presji żadnych zewnętrznych dostawców.
Dywersyfikujemy wydobycie, zwiększamy zasoby swojego gazu, powiększamy
powierzchnie magazynowe, budujemy gazoport, a oprócz tego prowadzimy
duży program pozyskania energii z gazu niekonwencjonalnego – dodaje.
Źródło: Newseria
Skutki zmian klimatu są coraz bardziej dostrzegalne także w
Polsce. Czy lepiej sfinansować przygotowanie się do nowej sytuacji, czy
płacić za straty powstałe w wyniku np. trąb powietrznych, rozmawiali
uczestnicy spotkania będącego częścią konsultacji społecznych strategii
SPA 2020. Spotkanie otworzyła Aneta Wilmańska – podsekretarz stanu w MŚ.
Minister
Aneta Wilmańska: - Koszty działań adaptacyjnych wskazanych w SPA 2020
wynoszą 62 mld zł. Bezczynność będzie jednak znacznie droższa. Łączne
straty spowodowane przez niekorzystne zjawiska atmosferyczne w Polsce w
latach 2001- 2011 wynoszą około 90 mld zł.
Konsultacje społeczne dotyczyły „Strategicznego planu adaptacji dla
sektorów i obszarów wrażliwych na zmiany klimatu do roku 2020 z
perspektywą do roku 2030” tzw. SPA 2020. Celem strategii jest określenie
działań adaptacyjnych, które należy podjąć do 2020 roku w najbardziej
wrażliwych na zmiany klimatu obszarach takich jak: gospodarka wodna,
rolnictwo, leśnictwo, różnorodność biologiczna, zdrowie, energetyka,
budownictwo i gospodarka przestrzenna, obszary zurbanizowane, transport,
obszary górskie i strefy wybrzeża.
Działania adaptacyjne zawarte w SPA2020 obejmują zarówno
przedsięwzięcia techniczne, np. budowa niezbędnej infrastruktury
przeciwpowodziowej i ochrony wybrzeża, jak i zmiany regulacji prawnych,
np. w systemie planowania przestrzennego ograniczające możliwość
zabudowy terenów zagrożonych powodziami.
Impuls do rozwoju
Działania adaptacyjne mają pozytywny wpływ na rozwój
społeczno-gospodarczy. Wśród planowanych do realizacji inwestycji
znajduje się szereg przedsięwzięć poprawiających jakość życia
mieszkańców i pobudzających wzrost gospodarczy. Planowane działania
obejmują np. poprawę jakości wód, rozwój odnawialnych źródeł energii,
zwiększenie zalesienia czy wsparcie dla rozwoju technologii
środowiskowych. Podjęte zostaną również działania edukacyjne,
wyjaśniające opinii publicznej zjawisko zmian klimatu.
Dlaczego potrzebna jest strategia?
Skutki zmian klimatu, zwłaszcza nasilenie ekstremalnych zjawisk
pogodowych, pogłębiają się w ostatnich latach. Zjawiska te stanową
zagrożenie dla społecznego i gospodarczego rozwoju wielu krajów na
świecie, w tym także dla Polski. Konieczne jest zatem podjęcie działań
adaptacyjnych, które powinny być realizowane jednocześnie z działaniami
ograniczającymi emisję gazów cieplarnianych.
Opracowanie SPA 2020 przez Polskę wynika także z wymogów Komisji
Europejskiej określonych w 2009 r. w Białej Księdze - Adaptacja do zmian
klimatu: Europejskie ramy działania, COM(2009)147. Celem Unii
Europejskiej jest przygotowanie kompleksowej unijnej strategii adaptacji
do zmian klimatu.
SPA2020 jest ponadto elementem szerszego projektu badawczego o nazwie
KLIMADA, realizowanego na zlecenie Ministerstwa Środowiska w latach
2011-2013 ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki
Wodnej. W jego ramach opracowywane są ekspertyzy ilustrujące
przewidywane zmiany klimatu do 2070 roku.
Co dalej?
Do 30 kwietnia br. Ministerstwo Środowiska prowadzi konsultacje
społeczne strategii SPA2020. Przyjęcie dokumentu przez Radę Ministrów
jest planowane w pierwszym półroczu 2013 r.
Źródło: Ministerstwo Środowiska
Przerwy w dostawie prądu zagrażają Polsce coraz bardziej,
dlatego rozwiązaniem mają być poważne inwestycje w energetykę. Sektor
bankowy jest w stanie je udźwignąć finansowo, jednak poważną barierą
jest niestabilność prawa i nie zawsze wystarczające działania samych
firm energetycznych.
–
Spowolnienie gospodarcze i tym samym zmniejszenie zapotrzebowania na
energię dało chwilę oddechu dla naszego systemu elektroenergetycznego.
Zyskaliśmy więc nieco czasu, żeby nadrobić zaległości, które mamy w
energetyce. Czy wykorzystujemy to w odpowiedni sposób? Myślę, że nie do
końca – mówi Agencji Informacyjnej Newseria Jerzy Kurella, doradca
zarządu BGK ds. projektów energetycznych.
Inwestycje są niezbędne, ponieważ Polsce wciąż grozi blackout, czyli
przerwy w dostawach prądu. Ekspert przypomina, że poważne problemy z tym
związane mieliśmy jeszcze kilka lat temu.
– Tylko w 2006 roku problemy z zasilaniem dotknęły całą część
północno-wschodnią kraju, a w 2009 roku – Szczecin. Polski system
elektroenergetyczny, w tym przede wszystkim sieci przesyłowe są w złym
stanie. Wiele sieci uległo dekapitalizacji. A jest to niezwykle ważny
element bezpieczeństwa energetycznego kraju – informuje Jerzy Kurella.
Ponadto narażone na blackout regiony winny zdać sobie sprawę z
zagrożenia i aktywnie uczestniczyć w procesie temu zapobiegającym
poprzez sprawne podejmowanie decyzji formalno-prawnych przy inwestycjach
sieciowych realizowanych przez spółki dystrybucyjne czy operatora
systemu przesyłowego – podkreśla Jerzy Kurella
Blackoutem najbardziej zagrożone są duże aglomeracje oraz obszary
Polski północno-wschodniej. Zdaniem eksperta, polityka prowadzona przez
spółki energetyczne nie jest wystarczająca, by mogły wykorzystać czas
spowolnienia gospodarczego na przeprowadzenie inwestycji. W ciągu
ostatnich lat powstały w Polsce koncerny, które skupiają w sobie
wytwarzanie, dystrybucję i obrót. Trafiając na giełdę stworzyły w ramach
prospektów emisyjnych ambitne plany inwestycyjne, ale skupiły się na
budowaniu wartości dla akcjonariuszy.
– Odbywało się to głównie kosztem ograniczania działania spółek
dystrybucyjnych, które są spółkami taryfowanymi, reorganizacji grup
wytwarzania i obrotu i jedynie analizowaniu potencjalnych inwestycji w
nowe moce wytwórcze. Ostatni okres to moda na akwizycje, czyli zakupy
gotowych aktywów wytwórczych. To ostatnia chwila zatem, aby rozpocząć
rzeczywiste działania związane z rozbudową istniejącej i budową nowej
infrastruktury energetycznej – uważa Jerzy Kurella.
Inną barierą na drodze niezbędnych energetycznych inwestycji jest niestabilność prawa.
– Z takim problemem spotykamy się w Banku Gospodarstwa Krajowego,
zwłaszcza w ramach programu Inwestycje Polskie, gdzie jesteśmy w stanie
sfinansować poważne inwestycje z sektora energetycznego, związane
bezpośrednio z wytwórczością, budową nowych mocy czy nowej
infrastruktury – mówi Jerzy Kurella.
Jak podkreśla, do BGK wpłynęło kilka dobrych projektów inwestycyjnych
dotyczących energetyki w ramach rządowego programu. Jednak proces
przygotowania analizy ryzyka kredytowego będzie się przeciągał, ponieważ
brakuje odpowiednich regulacji. Te zostały zawarte w „trójpaku
energetycznym”, który wciąż czeka na uchwalenie, co sprawia, że trudno
wyliczyć opłacalność takich inwestycji.
W 2010 roku Polska powinna była implementować do swojego prawodawstwa
unijne regulacje dotyczące m.in. odnawialnych źródeł energii (OZE).
Opóźnienia w przyjęciu ustaw z tzw. trójpaku energetycznego sprawiają,
że przedstawiciele firm wiatrakowych, związanych z elektrowniami wodnymi
czy biogazowniami i współspalaniem biomasy wstrzymują inwestycje,
ponieważ nie wiedzą, na jakie wsparcie będą mogli liczyć w przyszłości. Z
kolei sektor bankowy niechętnie udziela pożyczek na te ryzykowne dziś
cele.
– Jako bank musimy się opierać na konkretnych rozwiązaniach. One mogą
być lepsze lub gorsze, ale muszą istnieć, żeby nasi analitycy mogli
określić czy dany projekt inwestycyjny posiada stopę zwrotu, czy da się
go sfinansować. Takich propozycji po stronie ustawodawcy oczekujemy,
żebyśmy mogli jako sektor bankowy sfinansować poważne inwestycje w
energetykę – wyjaśnia doradca.
W ramach programu Inwestycje Polskie BGK może udzielić finansowania
dłużnego dla projektów mających na celu budowę lub rozbudowę
infrastruktury przesyłowej oraz dystrybucyjnej, jak również budowę
nowych instalacji energetycznych w obszarze wytwarzania czy
poszukiwania. Mogą to być projekty od 80 mln zł do niemal 2 mld zł.
– Dodatkową zaletą finansowania udzielonego przez BGK jest okres
spłaty, który może wynieść nawet 15 lat. To jest unikatowe rozwiązanie
na rynku bankowym przy niewątpliwie konkurencyjnym oprocentowaniu
kapitału w stosunku do oferty banków komercyjnych. Trzeba jednak
podkreślić, że każdy projekt inwestycyjny podlega standardowej ocenie
ryzyka kredytowego i BGK będzie się angażował w projekty o wyliczalnej
rentowności – podkreśla Jerzy Kurella.
Dodatkowo lub obok finansowania z BGK firmy energetyczne będą mogły
pozyskać finansowanie z Polskich Inwestycji Rozwojowych (PIR). W tym
przypadku mamy do czynienia z bezpośrednim zaangażowaniem kapitałowym w
spółkę celową na zasadach kapitałowych lub mezzanine. Kapitały, które
można pozyskać, to kwoty od 50 mln zł do 750 mln zł, przy założeniu, że
zaangażowanie kapitałowe PIR nie przekroczy 50% kapitałów spółki i
maksymalnie szybkim wychodzeniu z projektu inwestycyjnego – informuje
Jerzy Kurella.
Źródło: Newseria
Do 2 lipca br. trwają konsultacje społeczne Komisji
Europejskiej w sprawie unijnej polityki energetycznej i klimatycznej do
2030 roku. Minister Środowiska zachęca do udziału w ankiecie.
Zielona księga
Konsultacje zostały rozpoczęte publikacją przez Komisję Europejską
zielonej księgi w sprawie ram polityki klimatyczno-energetycznej Unii
Europejskiej do roku 2030. Porusza ona szereg ważnych zagadnień, m.in.:
jakie cele klimatyczno-energetyczne należy zrealizować do 2030 roku,
jaki powinien być ich poziom oraz jak polityka klimatyczna wpływa na
konkurencyjność gospodarek państw członkowskich.
Zielona Księga to okazja do tego, aby współdecydować o kształcie
przyszłej polityki klimatyczno-energetycznej Unii Europejskiej.
Rozpoczęte konsultacje to pierwszy krok w dyskusji na temat tego, jak
oceniamy nasze dotychczasowe wysiłki w polityce klimatycznej i
energetycznej oraz do czego powinniśmy i chcemy dążyć w długiej
perspektywie czasowej. Dlatego zachęcam do udziału konsultacjach i
przesłania swojej opinii do Komisji Europejskiej, ale również do nas.
Prowadzimy prace nad stanowiskiem Polski w tej sprawie i oczekujemy na
duży wkład partnerów społecznych – mówi Marcin Korolec, minister
środowiska. Pierwsze dyskusje ministrów środowiska i energetyki odbędą
się podczas nieformalnego posiedzenia Rady UE ds. Środowiska w dniach
22-23 kwietnia w Dublinie.
Warte podkreślenia jest to, że dokumenty konsultacyjne przygotowane
przez Komisję pokazują zmiany w myśleniu o polityce
klimatyczno-energetycznej, które odzwierciedlają stanowisko
konsekwentnie prezentowane przez Polskę od dłuższego czasu. Obecnie
rozmawiamy już nie tylko o zwiększaniu celów redukcyjnych, ale też
zastanawiamy się, w jaki sposób tego dokonać, uwzględniając możliwości
poszczególnych państw oraz przemysłu. Rozważamy jak dochodzić do
stawianych sobie celów w sposób najbardziej efektywny kosztowo z
uwzględnieniem obecnego kryzysu oraz sytuacji na świecie w ogóle –
dodaje minister Korolec.
Jak wziąć udział w konsultacjach?
W konsultacjach mogą wziąć udział zarówno instytucje, firmy, jak i
obywatele. Na podstawie zebranych opinii Komisja zamierza do końca tego
roku przedstawić ramy działania w dziedzinie polityki klimatycznej i
energetycznej Unii na okres do roku 2030. Szczegółowe informacje nt.
prowadzonych konsultacji są dostępne na stronie Komisji Europejskiej pod
adresem: http://ec.europa.eu/energy/consultations/20130702_green_paper_2030_en.htm.
Źródło: Ministerstwo Środowiska
Lodowce podczas nocy polarnej wcale nie śpią, jak dotychczas
sądzono, lecz wykazują pewną aktywność, która zależy m.in. od wpływu
oceanu. Zachowanie lodowca zimą zbadali polscy naukowcy, analizując
unikatowe zdjęcia lodowca robione podczas nocy polarnej.
Zespoły
z Uniwersytetu Śląskiego, a także z Instytutu Geofizyki PAN w Warszawie
badania prowadzą od 4 lat, w ramach międzynarodowego projektu Unii
Europejskiej ice2sea. Naukowcy chcą zbadać udział lodowców w podnoszeniu
poziomu mórz.
Rolą zespołu z UŚ było zebranie i opracowanie danych terenowych z
lodowców, które kończą się w morzu. Swoimi badaniami glacjolodzy objęli
Lodowiec Hansa na norweskim Spitsbergenie.
Do tej pory niewiele było wiadomo, co się dzieje z lodowcami w noc
polarną. "Wnioski można było wyciągać najwyżej z radarowych zdjęć
satelitarnych, których rozdzielczość była bardzo ograniczona - wynosiła
zaledwie 30x30 m" - mówi w rozmowie z PAP prof. Jacek Jania z Wydziału
Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego.
Polakom po raz pierwszy w historii badań lodowców, udało się
przeprowadzić pełną, całoroczną dokumentację fotograficzną czoła
lodowca. Zdjęcia wykonywane były więc nie tylko latem, ale i przez całą
zimę, kiedy panuje noc polarna. Dzięki serii tysięcy unikalnych zdjęć
udało się sprawdzić, co dzieje się z lodowcem w noc polarną.
Polscy badacze ustawili aparaty fotograficzne na stoku góry tak, że
spoglądały one na czoło lodowca. Zdjęcia wykonywane były automatycznie
co trzy godziny, a czas ekspozycji dopasowywał się automatycznie do
zastanych warunków - niekiedy zdjęcia uwieczniały zorzę polarną, innym
razem doświetlane były blaskiem gwiazd czy Księżyca. Naukowcy musieli
raz na jakiś czas wracać na miejsce obserwacji i wymieniać akumulatory.
Dotychczas sądzono, że lodowce podczas nocy polarnej są uśpione, a więc
ich ruch – pełznięcie - jest bardzo powolne. Lodowce jednak płyną
szybciej niż uważano, zwłaszcza gdy pojawi się zimowy opad deszczu,
zamiast śniegu. Okazało się, że zimą następuje poszerzanie szczelin w
lodzie i struktura lodowca się rozluźnia. Można więc powiedzieć, że zimą
lodowce przygotowują się do cielenia latem (cielenie to proces
odłamywania się fragmentów lodowca, w wyniku którego powstają góry
lodowe). Jak wyjaśnia prof. Jania, przez szczeliny w lodzie roztopiona
woda dostaje się na spód jęzorów lodowych. Przez to zmniejsza się tarcie
lodowca o podłoże i masy lodu szybciej spływają do oceanu.
To sprawia, że góry lodowe zaczynają się odrywać dopiero na początku
lata. Badania pokazały jednak także, że góry lodowe okazjonalnie
obłamują się również zimą. Polscy badacze uważają, że wpływ ma na to
działanie oceanu.
Dotychczas glacjolodzy uważali, że proces cielenia lodowców może być
hamowany przez obecność lodu morskiego (lodu na powierzchni wody) przed
czołem lodowca. Okazuje się, że niekoniecznie. "To, czy lód morski jest,
czy go nie ma, nie ma znaczenia przy odłamywaniu się gór lodowych -
uważa prof. Jania. - Za to wiele wskazuje na to, że procesami cielenia
lodowców w dużej mierze rządzi temperatura wód oceanu. Klif lodowy jest
podcinany przez cieplejsze fale i jego stabilność ulega zachwianiu".
"Będziemy utrzymywać monitoring czoła lodowca. Chcemy zdobyć więcej informacji o zimowym zachowaniu lodowców" – kończy badacz.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
Prezes Urzędu Regulacji Energetyki kontynuuje wydawanie żółtych
i czerwonych certyfikatów, wspierających producentów energii
elektrycznej i ciepła. Możliwość ich zdobycia ma stabilizować rynek i
zmniejszyć niepewność, jaka pojawiła się po zawieszeniu systemu. Od 31
marca nie ma obowiązku uzyskania i przedstawienia prezesowi URE
certyfikatów w celu ich umorzenia. System wsparcia może jednak zostać
przywrócony w nowym Prawie energetycznym.
Żółte
i czerwone certyfikaty, wspierają kogenerację, czyli produkcję energii
elektrycznej i ciepła. Stanowią one prawa majątkowe, które mogły do tej
pory być sprzedawane na Towarowej Giełdzie Energii, stanowiąc wsparcie
dla producentów energii.
– Począwszy od tego roku przestał funkcjonować obowiązek umarzania
żółtych i czerwonych certyfikatów związanych z produkcją energii
elektrycznej w wysokosprawnej kogeneracji. Natomiast obowiązek wydawania
tych certyfikatów przez Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki cały czas
pozostaje w mocy – wyjaśnia w rozmowie z Agencją Informacyjną Newseria
Maciej Bando, wiceprezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Wciąż zainteresowani mogą więc zgłaszać się do URE, by kolorowe certyfikaty uzyskać.
– Takie działanie Urzędu ma za zadanie ustabilizować rynek i zmniejszyć niepewność – podkreśla Maciej Bando.
Niepewność spowodowaną przez przepisy prawa. W nowelizacji Prawa
energetycznego z 2007 roku zapisano, że przepisy w zakresie obowiązku
uzyskania i przedstawienia do umorzenia świadectw pochodzenia z
kogeneracji przestaną obowiązywać po 31 marca 2013 roku. Dalsze losy
systemu wsparcia będą więc zależały od rozwiązań legislacyjnych.
– Liczymy na to, że uruchomiona procedura prawna, szczególnie
nowelizacja uchwały Sejmu przedłużająca system wsparcia niebawem ujrzy
światło dzienne – mówi Maciej Bando. – Tym samym producenci będą mogli
uzyskać umorzenie certyfikatu i pieniądze z jego sprzedaży jako
wsparcie.
Sytuacja ma charakter przejściowy
Aktualnie zatem przedsiębiorcy mogą uzyskiwać certyfikaty, jednak nie
mają możliwości ich sprzedaży. Stan obecny jest więc pewnego rodzaju
próżnią prawną. Zdaniem wiceprezesa URE, wskazane jest, by miał on
charakter przejściowy.
– Jeżeli ta sytuacja nie będzie trwać dłużej niż kwartał, to nie
powinniśmy mieć do czynienia z generowaniem dużego „nawisu”
certyfikatów. W przeciwnym razie istnieje niebezpieczeństwo
nagromadzenia na rynku dużej ich liczby, a tym samym w przyszłości
niebezpieczeństwo dalszego spadku wartości – zauważa Maciej Bando.
Jak podkreśla, jeśli jednak ustawodawca nie zdąży wprowadzić nowych
regulacji w przeciągu trzech miesięcy, powinny powstać przepisy
tymczasowe, które będą odnosić się do tego momentu zawieszenia.
– Środowisko ciepłowników daje pod rozwagę np. możliwość, by umarzane
mogły być tylko te certyfikaty, które zostaną wydane po wejściu w życie
nowelizacji ustawy. Ale na to mamy jeszcze czas, gdyż być może
nowelizacja wejdzie w życie wystarczająco wcześnie – dodaje wiceprezes
Urzędu Regulacji Energetyki.
Funkcjonujący do dnia 31 marca br. model systemu wsparcia wytwarzania
energii elektrycznej w wysokosprawnej kogeneracji został wprowadzony
jako obowiązujący do polskiego porządku prawnego ustawą z dnia 12
stycznia 2007 r. o zmianie ustawy – Prawo energetyczne, ustawy – Prawo
ochrony środowiska oraz ustawy o systemie oceny zgodności.
Źródło: Newseria
Plan budowy nowej odnogi gazociągu jamalskiego przez Polskę to
szantaż Rosji wobec Ukrainy – uważa poseł PiS Jacek Sasin. Według niego
inwestycja jest sprzeczna z polską racją stanu i nie przyniosłaby nam
żadnych ekonomicznych korzyści.
–
Jeśli ten gazociąg powstanie, to Ukraina będzie całkowicie bezbronna,
jeśli chodzi o szantaż ze strony Rosji – mówi Agencji Informacyjnej
Newseria polityk PiS i dodaje, że dla Polski obrona suwerenności
energetycznej Ukrainy to ważny element polityki zagranicznej.
Jacek Sasin twierdzi, że godząc się na budowę odnogi Jamał II i
podpisując umowę z Gazpromem, Polska godziłaby się na szantaż wobec
Ukrainy. W ten sposób, jak twierdzi polityk, Polska uczestniczyłaby w
mocarstwowej polityce Władimira Putina. Nam udało się zdywersyfikować
źródła gazu, więc nie potrzebujemy zwiększonych dostaw z Rosji. Ukraina
jest w zupełnie innej sytuacji.
– Mamy dzisiaj alternatywne źródła dostaw gazu, wiele się w tej sprawie
w Polsce zmieniło i dzięki temu dzisiaj nie żyjemy już z pistoletem
przyłożonym do głowy. Natomiast Ukraina w dalszym ciągu żyje z takim
pistoletem przyłożonym do głowy – podkreśla Sasin.
Obecnie przez Ukrainę biegną rury dostarczające gaz m.in. do Czech,
Słowacji, Włoch oraz Austrii. Z tego powodu Rosja nie może w pełni
wykorzystywać możliwości odcięcia dopływu gazu do wywierania presji na
Ukrainę. Po wybudowaniu odnogi Jamał II możliwe byłoby zapewnienie
zakontraktowanych dostaw do Europy Zachodniej z pominięciem Ukrainy.
– Dzisiaj Rosja nie może Ukrainie zakręcić gazu, nie może do końca
dyktować warunków sprzedaży gazu, bo zakręcenie gazu na biegnącym przez
Ukrainie gazociągu, oznacza przerwanie dopływu gazu dla Węgier, Austrii,
Czech, Słowacji, krajów Południowej Europy i awanturę. To już
ćwiczyliśmy, Rosja to już raz zrobiła. Była awantura ogólnoeuropejska.
Okazało się, że musiała się z tej polityki wycofać – przypomina Jacek
Sasin.
Na początku 2009 r. Gazprom na prawie dwa tygodnie odciął dostawy gazu
na Ukrainę w związku z zaległymi płatnościami. Na sporze najmocniej
ucierpiały Słowacja oraz Bułgaria.
Sasin uważa, że nawet jeśli z budowy nowej nitki gazociągu Polska
będzie czerpać zyski z tranzytu, to będą one niewielkie. Podkreśla, że
na przecinającym nasz kraj ze wschodu na zachód gazociągu jamalskim nie
zarabiamy, a większej ilości rosyjskiego gazu nie potrzebujemy.
Posła PiS nie przekonują tłumaczenia ministra skarbu państwa Mikołaja
Budzanowskiego, że podpisanie memorandum to jeszcze nie decyzja o
budowie.
– Z drugiej strony mamy oświadczenia ze strony rosyjskiej, ważne
oświadczenie szefa Gazpromu, pana Millera, który powiedział, że w tym
memorandum zdecydowano, że ten gazociąg będzie budowany – zaznacza
Sasin. – Powinno być takie przekonanie w polskim rządzie, że nie należy
brać w ogóle pod uwagę realizacji tej inwestycji. Ona jest z punktu
widzenia interesów Polski niezwykle szkodliwa, ona nam nic nie daje, a
wręcz godzi w nasze bezpieczeństwo. Powinna być z gruntu odrzucona,
żadne memoranda, żadne siadanie do rozmów, żadne rozmowy z Rosjanami nic
nie dadzą – dodaje polityk opozycji.
Ukraina, jak podkreśla Sasin, to najbardziej europejski z krajów byłego
Związku Radzieckiego z wyjątkiem państw bałtyckich. W związku z tym
szczególnie należy jej bronić przed politycznymi ambicjami Moskwy.
Niezależność oddzielających nas od Rosji wschodnich sąsiadów powinna być
też ważnym elementem polskiej polityki bezpieczeństwa.
Polityk nie chce łączyć daty podpisania memorandum ze zbliżającą się
rocznicą katastrofy smoleńskiej, choć podkreśla, że w przeszłości
Rosjanie stosowali już w tej sprawie prowokacje. Według Jacka Sasina
chęć budowy odnogi Jamał II to jednak przede wszystkim wyraz realizacji
polityki Rosji Władimira Putina wobec Ukrainy.
Źródło: Newseria
Ilość ozonu w atmosferze, mierzona przez naukowców w
mazowieckim Belsku, zmniejsza się od kilku lat szczególnie latem. Pod
koniec 2012 r. było go kilka procent mniej, niż należałoby się
spodziewać - wynika z obserwacji uczonych Centralnego Obserwatorium
Geofizycznego Instytutu Geofizyki PAN.
Pierwsze
regularne pomiary zawartości ozonu w atmosferze naukowcy z Centralnego
Obserwatorium Geofizycznego Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk
(IGF PAN) w rozpoczęli 50 lat temu. Koncentrację ozonu w atmosferze
rejestrują nad stacją pomiarową w Belsku Dużym koło Grójca.
W przesłanym PAP komunikacie IGF PAN informuje, że od kilku lat
naukowcy, zwłaszcza latem, nad Belskiem rejestrują coraz mniejszą
koncentrację ozonu w stratosferze. „Pod koniec 2012 roku było go kilka
procent mniej, niż należałoby się spodziewać, biorąc pod uwagę
zmniejszającą się w stratosferze koncentrację substancji szkodliwych” –
informuje IGF PAN.
„Możliwe, że w atmosferze zaczyna działać nowy, jeszcze przez nas
niezidentyfikowany lokalny mechanizm zmniejszający grubość ochronnej
warstwy ozonowej. Niezależnie od jego natury pewne jest, że w
najbliższym czasie każdy powinien nadal uważać na Słońce i unikać
nadmiernego opalania. My zaś musimy dalej monitorować, co dzieje się z
ozonem nad naszymi głowami” – podkreśla kierownik Zakładu Fizyki
Atmosfery IGF PAN prof. Janusz Krzyścin.
Cząsteczki tlenu, którym oddychamy, mają po dwa atomy tlenu. Ozonu,
czyli cząsteczek z trzema atomami tlenu, jest w powietrzu niewiele.
Maksymalne koncentracje ozonu w atmosferze, rzędu kilku cząsteczek na
milion cząsteczek powietrza, występują w stratosferze - na wysokości
około 30 km. „Gdyby cały ozon zawarty w pionowym słupie powietrza nad
naszymi głowami zgromadzić przy gruncie, jego warstwa miałaby grubość od
2 do 5 mm, w zależności od pory roku” - czytamy w przesłanym PAP
komunikacie.
Ozon w małych ilościach wywołuje kaszel i bóle głowy, w większych
prowadzi do obrzęku płuc i śmierci. Jednocześnie ozon, który znajduje
się w stratosferze jest niezbędny dla życia na Ziemi. Silnie absorbuje
promieniowanie ultrafioletowe docierające ze Słońca do górnych warstw
atmosfery, co ma ochronny wpływ na organizmy żywe.
„U ludzi nadmiar promieniowania UV jest szkodliwy m.in. dla oczu i
skóry. Wiadomo o jego ścisłym, dobrze udokumentowanym związku z
powstawaniem nowotworów złośliwych skóry: podstawnokomórkowego i
kolczystokomórkowego” - wyjaśnia prof. Krzyścin.
Od połowy lat 80. XX wieku obserwacje naziemne i satelitarne wykazywały
niepokojąco niskie zawartości ozonu w atmosferze nad Antarktydą. Jego
deficyt na obszarach o powierzchni liczonej w dziesiątkach milionów
kilometrów kwadratowych sięgał nawet 40 proc. W niektórych warstwach
atmosfery nad Antarktydą, na wysokości 15-20 km, ozon został całkowicie
zniszczony. Zjawisko to zyskało miano „dziury ozonowej”.
Winowajcą okazały się freony, czyli gazy chlorofluorokarbonowe,
powszechnie stosowane w drugiej połowie XX wieku, m.in. w aerozolach i
lodówkach - wyjaśniają specjaliści IGF PAN. Jak tłumaczą, związki te
trafiały do atmosfery, z czasem migrowały ku równikowi i tu były
wynoszone do stratosfery, skąd rozprzestrzeniały się ku biegunom. Freony
w trakcie wędrówki w wysokich warstwach atmosfery rozpadały się pod
wpływem silnego promieniowania UV. Powstające wtedy wolne atomy chloru
stawały się katalizatorem reakcji chemicznych prowadzących do
intensywnego rozpadu ozonu. Mniej więcej po pięciu latach wędrówki w
stratosferze freony docierały nad Antarktydę i Arktykę.
Dziura ozonowa jest jednak zjawiskiem sezonowym, od ponad 30 lat
pojawiającym się nad Antarktydą corocznie z końcem zimy i zanikającym po
kilku miesiącach. W zależności od warunków meteorologicznych może być
większa lub mniejsza i trwać miesiąc dłużej lub krócej.
„W wyniku silnego wychłodzenia Antarktydy podczas nocy polarnej, czyli w
okresie od czerwca do września, w atmosferze nad półkulą południową, na
wysokości około 20 km, pojawiają się specyficzne chmury złożone z
kropelek rozcieńczonego kwasu azotowego lub kryształów lodu. Wraz z
powrotem światła słonecznego nad ten obszar, co przypada na przełom
sierpnia i września, w sąsiedztwie takich cząstek chmurowych
intensyfikują się reakcje chemiczne niszczące ozon. Podczas wiosny
arktycznej Słońce stopniowo ogrzewa atmosferę i chmury zanikają, zwykle z
końcem listopada, a wraz z nimi znika też dziura ozonowa” - opisuje
prof. Krzyścin.
Naukowcy przekonują, że dziura ozonowa nad Antarktydą nie ma wpływu na
poziom ozonu nad Polską. Nam może zagrażać jedynie dziura ozonowa nad
Arktyką. „Nad północnym biegunem atmosfera jest jednak cieplejsza i
tylko po ekstremalnie chłodnej zimie 2010/2011 pojawiła się tutaj dziura
ozonowa. Była ona jednak znacznie mniej rozległa niż jej odpowiednik
nad Antarktydą” – informują naukowcy w przesłanym PAP komunikacie.
Od początku lat 70. ubiegłego wieku stratosfera stawała się coraz
bardziej zanieczyszczona substancjami niszczącymi warstwę ozonową.
Pomiary w obserwatorium IGF PAN wykazywały w latach 90. deficyt ozonu
nad Polską na poziomie 6 proc. w stosunku do średniej wieloletniej z lat
60. i 70. "Zmiany te skutkowały nieznacznym, praktycznie nieszkodliwym
wzrostem promieniowania UV, porównywalnym z tym, którego
doświadczylibyśmy po przeprowadzce z Warszawy do Krakowa" – informują
naukowcy.
W 1987 roku społeczność międzynarodowa podjęła w ramach tzw. Protokołu
Montrealskiego działania, których skutkiem miało być zredukowanie emisji
freonów i innych substancji niszczących warstwę ozonową do atmosfery.
Na przełomie wieków wiele stacji pomiarowych, w tym i Belsk, zaczęło
rejestrować stopniowy wzrost zawartości ozonu w atmosferze.
„Wydawało się, że dzięki Protokołowi Montrealskiemu i jego późniejszym
poprawkom, wprowadzającym dalsze ograniczenia w produkcji substancji
szkodliwych dla ozonu, problem został rozwiązany. Jednak w połowie
minionej dekady na naszych szerokościach geograficznych tendencja
odwróciła się i poziom ozonu znowu zaczął się obniżać” – czytamy w
komunikacie IGF PAN.
Instytut Geofizyki PAN (IGF PAN) w Warszawie prowadzi badania
podstawowe w zakresie fizyki wnętrza Ziemi, fizyki atmosfery,
sejsmologii, geomagnetyzmu oraz hydrologii, organizuje także wyprawy
polarne. Obserwacje ozonu w Belsku są włączone w globalny system
monitorowania ozonu i dostarczyły cennych danych dla licznych prac
naukowych.
„Wyniki naszych obserwacji ozonowych były używane m.in. do oceny
dokładności pomiarów ozonu wykonywanych przez krążące wokół Ziemi
satelity” - mówi prof. Janusz Krzyścin.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
Ponad 190 tys. uprawnień do emisji CO2 z okresu rozliczeniowego
2008-2012 zostało sprzedanych podczas aukcji prowadzonej za
pośrednictwem Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami
(KOBIZE). Pieniądze z transakcji trafią do budżetu państwa.
Uprawnienia
do emisji CO2 (tzw. jednostki EUA) są używane do rozliczania ilości
wyemitowanego CO2 przez przedsiębiorstwa w ramach Europejskiego Systemu
Handlu Emisjami (EU-ETS). Został on uruchomiony w 2005 roku jako
instrument krajów Unii Europejskiej mający na celu przeciwdziałanie
zmianom klimatycznym. Jedna jednostka emisji (1 EUA) uprawnia
przedsiębiorstwo do emisji 1 tony CO2.
W aukcji, która odbyła się 2 kwietnia sprzedano 191 798 uprawnień do
emisji (EUA) po cenie rozliczeniowej 18,90 zł. Do sprzedaży zostało
jeszcze około 20 tys. uprawień. Ich aukcja odbędzie się 23 kwietnia.
Więcej informacji na ten temat można znaleźć na stronie internetowej KOBIZE.
Źródło: Ministerstwo Środowiska
Biogazownia o mocy 1MW jest w stanie zaopatrzyć w energię
elektryczną pięciotysięczną gminę – uważa Tadeusz Szalewski, ekspert
firmy Poldanor SA, produkującej biogaz.
Zdaniem
członka zarządu Polskiego Stowarzyszenia Producentów Biogazu Rolniczego
Anity Klimas, istnieje ogromny potencjał dla rozwoju rynku biogazu w
Polsce, który na tę chwilę jest niewykorzystany. W jej ocenie, powodem
takiego stanu rzeczy jest brak odpowiedniego systemu wsparcia,
wynikającego z kolei z braku konkretnych regulacji prawnych.
Jak wyjaśnia, perspektywy rozwoju biogazu zostały szeroko opisane w
dokumencie „Kierunki rozwoju biogazowni rolniczych w Polsce w latach
2010-2020”, który powstał w 2010 r. w Ministerstwie Gospodarki, przy
współpracy z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Zgodnie z dokumentem, Polska ma możliwość wytworzenia 5 mld m sześc.
biogazu z produktów ubocznych rolnictwa, np. odchodów zwierzęcych.
- Rozwój rynku biogazu w Polsce na chwilę obecną został wyhamowany,
gdyż brak prawodawstwa, w tym ustawy OZE, uniemożliwia inwestowanie w
stabilne finansowo i rentowne instalacje - uważa Klimas.
- To co jeszcze w ubiegłym roku było opłacalne, obecnie przynosi
straty, które w dłuższej perspektywie czasu, mogą doprowadzić do
bankructwa wielu instalacji – dodaje.
Jak podkreśla, chodzi tu przede wszystkim o kontrowersyjną – w jej
ocenie - nadpodaż zielonych certyfikatów, generowaną przez instalacje
współspalania, a w konsekwencji drastyczny spadek cen świadectw, które w
Polskim systemie wsparcia dla OZE w wielu przypadkach są głównym
źródłem dochodu biogazowni.
- Obecny brak wsparcia dla energii cieplnej produkowanej w skojarzeniu
(równocześnie – red.) z energią elektryczną jest także czynnikiem
hamującym, bowiem powstrzymuje inwestorów przed inwestowaniem, np. w
przyłącza cieplne - zaznacza członek zarządu PSPBR.
Według Klimas, przyłącza cieplne pozwoliłyby zagospodarować, i tak
wyprodukowane ciepło, przyczyniając się tym samym do pozytywnych efektów
ekologicznych, np. redukcji emisji CO2.
Paweł Karwat z firmy Poldanor SA, zajmującej się m.in. produkcją
energii odnawialnej w biogazowniach rolniczych, tłumaczy, że obok
równoczesnej produkcji energii elektrycznej oraz cieplnej w modułach
kogeneracyjnych (w skojarzeniu), możliwe jest samo wytwarzanie ciepła
poprzez spalanie biogazu w kotłach gazowych.
Jak ocenia, to rozwiązanie jest mało popularne z uwagi na niskie
przychody ze sprzedaży ciepła oraz wysokie koszty inwestycyjne, związane
z ciepłociągiem, który jest drogi, jeżeli biogazownia jest oddalona od
odbiorcy.
Możliwe jest też wtłaczanie biometanu - biogaz po oczyszczeniu oraz
usunięciu dwutlenku węgla - do sieci gazowej. Jak wyjaśnia Karwat,
wtłaczanie biogazu do sieci w Polsce jest również mało popularne,
ponieważ brakuje odpowiedniej infrastruktury oraz regulacji prawnej.
- Biogazownie są zwykle budowane na trenach rolniczych, z daleka lub na
obrzeżach miejscowości, które bardzo często nie posiadają sieci gazowej
– zauważa Karwat.
Jak dodaje, dodatkowy problem stanowi fakt, iż wyprodukowany biogaz nie
spełnia parametrów energetycznych zawartych w Rozporządzeniu Ministra
Gospodarki w sprawie szczegółowych warunków funkcjonowania systemu
gazowego. Dlatego niezbędne jest zastosowanie odpowiednich technologii,
które pozwolą na przekształcenie biogazu w biometan.
- Niestety taka instalacja do „uszlachetniania biogazu” jest kosztowana i skomplikowana - zastrzega.
Najpopularniejszym rozwiązaniem pozostaje więc zastosowanie modułów
kogeneracyjnych, które wytwarzają prąd oraz ciepło w skojarzeniu. -
Energia elektryczna w porównaniu z ciepłem, jest medium, które można
zdecydowanie łatwiej przesłać i sprzedać po korzystniejszej cenie – mówi
Karwat.
Ponadto - zauważa - z wyprodukowanej energii można zaspokoić wewnętrze
zapotrzebowanie przedsiębiorstwa w energię elektryczną i cieplną, co
jest dodatkowym atutem przemawiającym za wytwarzaniem obu mediów w
skojarzeniu.
W Polsce na w rejestrze Agencji Rynku Rolnego zarejestrowanych jest 25 biogazowani rolniczych. Ich średnia moc wynosi ok. 1 MW.
Karwat zwraca uwagę, że w poprawnie eksploatowanej biogazowni uzyskuje
się średnią roczną wydajność wytwarzanej energii na poziomie
przewyższającym 90 proc. Jak zaznacza, z uwagi na pełną kontrolę nad
procesem wytwarzania biogazu, produkcja energii elektrycznej w
biogazowniach, odbywa się bardzo stabilnie.
- Dla porównania średnioroczna wydajność w farm wiatrowych w Polsce wynosi zwykle dwadzieścia kilka procent – stwierdza.
Według wyliczeń Tadeusza Szalewskiego, kierownika ds. energii w
Poldanor SA, aby dostarczyć energię elektryczną mieszkańcom 5 –
tysięcznej gminy, przy założeniu, że gospodarstwo domowe składające się z
trzech osób, zużywa rocznie ok. 3,5 MWh, potrzebna jest biogazownia o
mocy 1MW.
Źródło: Serwis Samorządowy PAP
Jak wynika z negocjacji z Brukselą, Polska powinna przeznaczyć z
unijnego budżetu 20 proc. na politykę klimatyczną. Oznacza to około 200
mld zł w ciągu najbliższych siedmiu lat na ten cel. – Nie jesteśmy w
stanie wydać takich pieniędzy na solary i wiatraki, a to oznacza, że nie
dostaniemy wsparcia na rozbudowę dróg i kolei – uważa prof. Władysław
Mielczarski, ekspert ds. energetyki.
Profesor
wylicza, że skoro budżet UE wynosi 960 mld euro, zatem prawie 200 mld
euro zostanie przeznaczonych na politykę klimatyczną.
– Polska ma dostać ponad 300 mld zł w funduszach strukturalnych, z
których musimy przeznaczyć na cele klimatyczne 60 mld zł oraz 50 proc.
udziału własnego. Czyli będzie to około 120 mld zł plus wewnętrzne
finansowanie poprzez zielone certyfikaty i różnego rodzaju dotacje z
funduszy ochrony środowiska na poziomie 60-70 mld zł. Na politykę
klimatyczną przeznaczymy zatem w Polsce do roku 2020 około 200 mld
złotych – mówi Agencji Informacyjnej Newseria prof. Władysław
Mielczarski, ekspert ds. energetyki.
Podkreśla, że Polska nie jest w stanie przeznaczyć tak ogromnych
pieniędzy na ten właśnie cel. Poprzeczka została ustalono za wysoko.
– Problem polega na tym, że my nie mamy na co ich wydać. W przypadku
technologii OZE jak wiatraki, czy solary, jesteśmy na granicy możliwości
przyłączenia ich do systemu. To są źródła bardzo niestabilne, które
powodują, że nie możemy mieć ich zbyt dużo – prof. Władysław
Mielczarski.
Dlatego ekspert przestrzega, że więcej stracimy na tym budżecie niż
zyskamy, ponieważ nie będziemy w stanie wykorzystać tych funduszy.
– Unia stawia warunek, że musimy te pieniądze przeznaczyć na politykę
klimatyczną, bo jeżeli ich nie wykorzystamy, nie otrzymamy na fundusze
strukturalne, na drogi i na koleje – tłumaczy. – W związku z tym, z tych
300 mld zł liczę, że maksimum zostanie skonsumowanych 150-200 mld zł.
Źródło: Newseria
Prezes Urzędu Regulacji Energetyki podejmie decyzję o
uwolnieniu rynku energii tylko wówczas, gdy konsumenci będą mogli z
łatwością zmieniać sprzedawcę prądu. Daje więc spółkom energetycznym
czas do końca kwietnia na dojście do porozumienia w sprawie tzw. umowy
kompleksowej. Dzięki niej odbiorcy prądu opłacą tylko jedną fakturę
zamiast dwóch – za sprzedaż energii i jej dystrybucję.
Jeśli
odpowiednie zapisy nowelizacji Prawa energetycznego, nad którą trwają
prace, nie zostałyby uchwalone, a spółki nie doszłyby do porozumienia,
prezes URE mógłby nałożyć na nie kary.
– Operator ma ułatwiać życie klientom, odbiorcom paliw i energii.
Jeżeli utrudnia, to narusza cały szereg przepisów prawa energetycznego.
Wówczas mogę nałożyć sankcje w postaci kar finansowych – nie tylko na
same spółki operatorów systemów dystrybucyjnych, ale też na kierowników
tych przedsiębiorstw, czyli odpowiednich członków zarządu
odpowiedzialnych za obsługę procesów rynkowych po stronie operatora –
przestrzega Marek Woszczyk, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
Na ustalenie szczegółów pozostało jeszcze trochę czasu. Zgodnie z
uzgodnieniami między URE a przedsiębiorcami wszystko negocjacje w tej
sprawie powinny zakończyć się pod koniec tego miesiąca.
Umowa kompleksowa, dzięki której odbiorcy prądu opłacą tylko jedną
fakturę zamiast dwóch (za sprzedaż energii i jej dystrybucję), usprawni
proces zmiany sprzedawcy i obniży jego koszty.
– To jest jedyne narzędzie obrony po stronie klienta – powiedzieć „nie”
dotychczasowemu sprzedawcy, jeżeli żąda nieakceptowalnych, zbyt
wygórowanych cen i wybrać sobie nowego. Ta procedura musi być łatwa,
realizowalna, także przez samych operatorów systemów dystrybucyjnych i
to w sposób masowy – mówi Agencji Informacyjnej Newseria Marek Woszczyk.
Prezes URE wymaga, by koncerny energetyczne wypracowały jeden wspólny
wzór umowy. Każdy sprzedawca energii będzie musiał zawrzeć z operatorem
systemu dystrybucyjnego, do którego należy sieć, na obszarze której
sprzedawca chce obsługiwać klientów, tzw. GUD kompleksowy, czyli
generalną umowę dystrybucyjną.
Ma ona gwarantować wszystkim sprzedawcom możliwość zaoferowania
klientom, jednej kompleksowej umowy. Jednak spółki od prawie dwóch lat
spierają się, co do szczegółów technicznych, które uniemożliwiają
efektywne wdrożenie powszechnych umów kompleksowych dostępnych dla
wszystkich sprzedawców.
– Chcemy mieć gwarancję, że to jest po prostu możliwe. Nie wystarczają
mi deklaracje, polegające na tym, że oto uzgodniliśmy kolejny wzorzec
tej czy innej umowy, tylko to musi być wdrażalne do praktyki rynkowej.
Zatem uzgodnienie wzorca to jedno, ale wdrożenie i przełożenie tego na
rzeczywistość biznesową to osobna kwestia. Będziemy monitorowali
wdrożenie tego dokumentu do praktyki biznesowej – zapowiada Marek
Woszczyk.
Źródło: Newseria
Tegoroczna, długa i stabilna zima w naszej części świata wydaje
się pasować do hipotezy na temat zmian sposobu transportu ciepła przez
ocean i atmosferę wskutek globalnego ocieplenia - powiedział PAP fizyk
atmosfery, prof. Szymon Malinowski.
Z
punktu widzenia fizyka klimat zależy od sposobu transportu ciepła przez
ocean i atmosferę od równika do biegunów. Ważne jest też to, gdzie i
ile ciepła Ziemia dostaje, oraz gdzie i ile wypromieniowuje w kosmos -
tłumaczy prof. Malinowski z Zakładu Fizyki Atmosfery Wydziału Fizyki na
Uniwersytecie Warszawskim. Związane z tym procesy współdecydują o tym,
jak w poszczególnych częściach świata wyglądają pory roku.
"Cały ten układ podlega jednak zmianom, do których dochodzi m.in.
wskutek topnienia Arktyki, zwłaszcza w porze letniej" - zauważa fizyk. -
Dawniej pokryta lodem Arktyka była biała, dzięki czemu odbijała
większość promieni słonecznych, jakie do niej docierały. Obecnie latem
miejsce białego lodu w coraz większym stopniu zajmuje ciemna
powierzchnia oceanu, który nie odbija promieniowania słońca, tylko je
pochłania. W efekcie wody Arktyki nagrzewają się, co zmienia kontrast
temperatur wody pomiędzy biegunem a równikiem. Ponieważ od tego
kontrastu zależy sposób transportu ciepła, topnienie lodu na biegunie
północnym odbija się na klimacie całej półkuli, a szczególnie na
obszarach wokół Północnego Atlantyku".
Prof. Malinowski przypuszcza, że mijającej zimy odczuliśmy konsekwencje
takich właśnie zmian. "Przeważnie w porze zimowej w Polsce dominowały
przepływy mas powietrza płynącego z zachodu i północnego zachodu. Nieco
rzadziej zdarzały się przepływy z północy, ze wschodu bądź z południa.
Obecnie wydaje się, że maleje zmienność kierunków cyrkulacji, dominują
bardziej stałe reżimy transportu ciepła. Ciepłe powietrze ze stref
zwrotnikowych wędruje nad Atlantykiem ku północy, nie docierając nad
Polskę. Ponieważ jednak sam schemat transportu powietrza - ciepłego na
północ a zimnego na południe - musi być zachowany, nad Polskę napływa
wtedy zimne powietrze znad kontynentu azjatyckiego" - opowiada.
"Zimą tego roku właściwie nie było wichur, powodujących silne sztormy
na Bałtyku, podtopienia, zniszczenia na lądzie, co zdarza się często,
gdy zimą przeważa napływ powietrza z zachodu" - zaznacza prof.
Malinowski.
Ponieważ klimat zależy od mnóstwa czynników bardzo subtelnych i
zmiennych, na podstawie pojedynczo pojawiających się zim wyjątkowo
śnieżnych czy długotrwałych trudno jest ostatecznie potwierdzić hipotezę
dotyczącą zmian przepływu mas powietrza - zastrzega fizyk. "Widać
jednak, że tegoroczny układ pasuje do tej hipotezy, podobnie jak kilka
innych zjawisk atmosferycznych, np. ciepło w atlantyckiej części
Arktyki, zwłaszcza na Grenlandii, czy częstsze niż dawniej długotrwałe
fale upałów i susze w umiarkowanych szerokościach geograficznych w
ciepłej porze roku" - mówi.
Jeśli hipoteza jest trafna, to oznacza, że zimy takie jak obecnie mogą
się u nas w przyszłości zdarzać częściej - zauważa prof. Malinowski.
Wspomnianą hipotezę fizycy atmosfery i klimatolodzy badają od pewnego
czasu. Szanse na lepsze zrozumienie związanych z nią zjawisk dają stale
doskonalone modele globalnej cyrkulacji atmosfery.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
Jeśli regulator nie podwyższy taryfy, tak by zwróciły się
koszty inwestycji związane z instalacją inteligentnych liczników prądu,
to może okazać się ona nieopłacalna – uważa Wojciech Ostrowski,
wiceprezes PGE. Ta największa polska spółka energetyczna przymierza się
do instalacji u części swoich klientów nowoczesnych liczników. Wiele
wskazuje na to, że te urządzenia będą musiały zostać założone w każdym
gospodarstwie domowym w ciągu następnych 7 lat i to na koszt firm
energetycznych.
–
Przygotowywanie programów pilotażowych jest w tej chwili na ukończeniu,
pewnie zostaną wprowadzone w tym roku. Po tych programach będziemy w
stanie powiedzieć, na ile rozprzestrzenienie smart meteringu będzie
racjonalne z punktu widzenia efektywnościowego – mówi Agencji
Informacyjnej Newseria Wojciech Ostrowski, wiceprezes zarządu ds.
finansowych Polskiej Grupy Energetycznej.
Projekt Prawa energetycznego, nad którym pracuje rząd, zakłada, że tzw.
inteligentne liczniki zostaną zainstalowane w Polsce do 2020 roku u
wszystkich odbiorców energii elektrycznej. Resort gospodarki szacuje, że
korzyści z systemu wyniosą 12 mld zł w ciągu pierwszych 15 lat jego
funkcjonowania.
Te nowoczesne liczniki mają kluczowe znaczenie dla systemu AMI (ang.
advanced metering infrastructure), a tym samym dla bezpieczeństwa
energetycznego odbiorców energii. Pozwalają ograniczać straty przesyłowe
i dystrybucyjne, poprawiają też jakość zasilania pod względem
parametrów technicznych. Oznacza to, że zapobiegają ograniczeniom dostaw
prądu i tym samym podnoszą bezpieczeństwo zaopatrzenia w energię. Poza
tym, pozwalają na obniżenie kosztów dostaw energii elektrycznej do
odbiorców końcowych.
– Pilotaż będzie polegał na instalacji urządzeń w domach mieszkańców
[m.in. Łodzi] i weryfikacji, czy cokolwiek się zmienia. Czy ktoś to
wykorzystuje, ile to kosztuje, czy można coś na tym zyskać, czy też jest
to związane tylko z kosztem nowych liczników – tłumaczy Wojciech
Ostrowski.
PGE nie zdradza szczegółów, m.in. na temat kosztów, jakie w związku z tym pilotażem poniesie spółka.
– O rentowności inwestycji zadecyduje regulator. Czy będzie w stanie
podwyższyć taryfę zapewniającą zwrot z tych liczników? Jeśli takiego
wsparcia nie będzie, to prawdopodobnie ten system nie wejdzie, chyba że
będzie wymagany przez prawo – uważa Wojciech Ostrowski.
– Jeśli ustawodawca przyjmie, jak zakładał projekt zmiany ustawy Prawo
energetyczne, że liczniki inteligentne jest obowiązany zainstalować
operator systemu dystrybucyjnego do 31 grudnia 2020 roku, wówczas
decyzja o instalacji będzie przesądzona – komentuje Agnieszka
Głośniewska, rzeczniczka prasowa Urzędu Regulacji Energetyki.
Wyjaśnia, że inwestycje sieciowe wykonują i płacą za nie
przedsiębiorstwa sieciowe, czyli dystrybutorzy. Natomiast ze względu na
znaczenie systemu AMI dla bezpieczeństwa energetycznego prezes URE
zdecydowany jest stosować dla takich projektów wyższe stopy zwrotu niż
jest to przewidziane dla innych inwestycji.
Regulator zamierza stworzyć mechanizm stymulujący operatorów systemów dystrybucyjnych (OSD) do realizowania takich inwestycji.
Źródło: Newseria